Już jutro 14 lutego. Jak co roku wielu z nas obchodzi Walentynki. Jednak są tacy, którzy tak bardzo nienawidzą tego dnia, że mogliby się nawet zaszyć, na ten jeden dzień, w najstraszliwszej jaskini, grocie, ba nawet w Królestwie Hadesa. Skąd jednak te dwie skrajne opcje? Na to pytanie nie jest nam łatwo znaleźć odpowiedz, ale jak to bywa z ciężkimi sprawami, środek zawsze znajdzie się na środku.
Walentynki to święto już dziś bardzo populistyczne, które niewiele przypomina swym wyglądem, tradycjami, słowami tym, czym było naprawdę dawniej. Jest wielu, którzy na równi stawiają ten dzień z anglosaskim dniem Halloween. Czy prawidłowo? Nikt tego nie wie, ale każdy ma swoje racje. Tak więc nie ważne jest czy ktoś (nie) lubi tego dnia, on i tak będzie.
Cofnijmy się jednak o kilkaset lat do tyłu, do czasów antycznych, w których to narodziły się Walentynki. Początków dzisiejszych walentynek szukać trzeba nie w chrześcijaństwie, jak to bywa z wieloma świętami, ale tylko w Polsce, lecz w pogańskim Rzymie. O akurat takiej, a nie innej dacie święta zadecydowała sama przyroda. W połowie lutego bowiem ptaki gnieżdżące się w Wiecznym Mieście zaczynały miłosne zaloty i łączyły się w pary. Uważano to za symboliczne przebudzenie się natury, zwiastujące rychłe nadejście wiosny. Z tej racji Rzymianie na 15 lutego wyznaczyli datę świętowania luperkaliów - festynu ku czci boga płodności Faunusa Lupercusa. W przeddzień obchodów odbywała się miłosna loteria.
Jednak istnieje także dalszy ciąg historii tego święta. Otóż kiedy cesarz Konstantyn ustanowił chrześcijaństwo religią panującą w Rzymie, święto przeistoczyło się w bardziej „chrześcijańskie”. Zrezygnowano wówczas z kilku pikantnych szczegółów, które obecne były wcześniej. Zmieniono również patrona święta. Ustanowiono nim świętego męczennika Walentego.
Święty Walenty miał za czasów prześladowań uzdrowić ze ślepoty córkę jednego ze sług cesarskich i doprowadzić do nawrócenia całej jego rodziny na chrześcijaństwo. I znów jak to bywa, w tle pojawia się religia. Tym właśnie rozgniewał cesarza, który kazał biczować biednego biskupa, a następnie ściąć. Najprawdopodobniej nie podobało się takie podejście do sprawy. Cesarz był obojętny wobec religii, dlatego każdy jej przejaw próbował stłamsić. W miejscu pochówku męczennika w IV wieku papież Juliusz I nakazał wznieść bazylikę, a za sprawą historii świętego i powstałych legend z nim związanych, kult biskupa Walentego rozszerzył się szybko po całej chrześcijańskiej Europie.
Istnieją także jeszcze dwie inne wersje. Inna historia mówi o młodym mężczyźnie, który za pomoc prześladowanym chrześcijanom został skazany na śmierć i miał zginąć razem z nimi na arenie podczas walki z lwami. Na dzień przed śmiertelnym widowiskiem udało mu się wysłać krótki liścik do swojej ukochanej - z podpisem 'From Your Valentine' - co w dosłownym tłumaczeniu znaczy 'Od Twojego Walentego'. Nigdy nie udowodniono że taka jest właśnie historia walentynek, ale tak po dziś dzień podpisywane są kartki walentynkowe. Ileż magii, bądź obłudy kryje się za tymi słowami.
Wróćmy jednak na ziemię i spójrzmy na to, co dziś stało się z tym świętem. Czy nie jest ono zbyt rozdmuchane? Czy czasami nie lepiej jest dbać o uczucie cały rok, a nie tylko tego dnia? Uważam, że to, co dzieje się teraz jest najgorszą wersją, z jaką możemy się spotkać. Na pewno patron tego święta nie chciałby, aby tak to wszystko wyglądało. Przytoczę, może niedosłownie, słowa psychologów i zwykłych ludzi, którzy mówią, że publiczne okazywanie uczuć jest krótko mówiąc nie na miejscu. Ja mam opinię podobną, ale to tylko moje zdanie. Każdemu z Was pozostawiam to zagadnienie to przemyślenia w jutrzejszy dzień.