W mitologii greckiej nie brakowało magicznych krain, w których ludziom żyło się ogólnie lepiej, dostatniej, szczęśliwiej, a i sami tamtejsi ludzie byli doskonalsi od tych przyziemnych, ułomnych Greków. Jedną z takich krain była
Hyperborea, gdzie podobno nigdy nie zachodziło słońce, inną Panchaja, kraina ludzi błogosławionych przez Zeusa wiecznym szczęściem za to jak go wsparli w Tytanomachii i w końcu święta kraina
Heliosa, zwana Heliadami. Te siedem wysp leżeć miało na południowych krańcach świata, a odizolowane one były on kłótni i swarów bogów i ludzi w świecie codziennym.
Wysp owych miało tam być siedem, a położone one były na południe od Etiopii, na strumieniu Okeanosu. Podobno nigdy nie nastawała tam zima, a drzewa cały rok dawały owoce. Ludzie tam nie znali wojny, ani kłótni, żyjąc cały czas w pokoju i zgodzie. I tu jednak pojawia się problem: czy Heliadów - mieszkańców tych wysp - można nazwać Ludźmi? Charakteryzowali się oni dosyć odmienną fizjologią. W uszach mieli zastawki, które pozwalały im "zamknąć uszy", gdy nie chcieli czegoś słyszeć. Mieli też rozdwojony język, który pozwalał im prowadzić dwie rozmowy na raz oraz naśladować mowę zwierząt i natury. Byli oni całkowicie pozbawieni owłosienia i mieli giętke manipulowalne kości. Ubierać się mieli w bogate, purpurowe szaty. Ta rasa istot człekokształtnych miała być świętym ludem Heliosa, który oddawał cześć tylko dającemu im życie Słońcu. Skąd się tam ten lud wziął - nikt nie wie.
Na uwagę zasługuje z pewnością osobliwa struktura społeczna Heliadów. Podobno od momentu dorośnięcia, byli wiecznie młodzi i nigdy się nie starzeli, żyjąc tak ponad 150 lat, a umierali tylko z powodu wyroku Zeusa, który nakazał im popełniać osobliwą eutanazję, aby utrzymać porządek świata. Otóż w wieku właśnie 150 lat musieli położyć się na specjalnej roślinie, rosnącej tylko na ich wyspach, a ta przynosiła im spokojną śmierć we śnie, po której wszyscy, bez wyjątku, wędrowali na Pola Elizejskie. W innym wypadku, nigdy nie umierali, ani nie chorowali - nawet utracone kończyny mogli szybko odzyskać, przyklejając je klejem produkowanym przez lokalne dwugłowe żółwie. Eutanazja dotyczyła bez wyjątku wszystkich, włącznie z królami wysp - których było po jednym na każdą wyspę.
Heliadzi mieli nie znać pojęcia rodziny, a jedynie grupowali się w wąskie klany. Otóż gdy na wyspach przychodziło na świat dziecko, kładzione było ono na plecach specjalnego magicznego ptaka, który definiował predyspozycje duchowe dziecka. Jeśli dziecko okazywało się mieć zbyt złą naturę, było pozostawiane na pastwę losu. Dobre dzieci klan przyjmował i wychowywał wspólnie, tak aby nikt nie wiedział kim byli jego rodzice. Tymczasem gdy umierał stary król, na nowego wybierano najstarszego mężczyznę na wyspie.
Cały opis tej baśniowej wręcz krainy (każda Utopia ma jednak cenę - jeden wyrok magicznego ptak skazujący dzieci na śmierć...) wziąć się miał ponoć od jednego greckiego żeglarza, niejakiego Iamboulosa. W wyniku różnych perypetii z piratami, dotarł z przyjacielem aż do Etiopii, gdzie jednak panowała klęską nieurodzaju. Etiopczycy jednak się ucieszyli na widok białych przybyszy i zaoferowali im podróż do krainy Heliadów. Legenda w Etiopii miała wówczas mówić, że jeśli dwaj biali przybysze pojadą do wysp Heliad i tam zostaną, w ich kraju nastanie urodzaj i dobrobyt. Jeśli jednak szybko wrócą, biada im. Iamboulos zgodził się i był wprost oczarowany tym, co spotkał w tej krainie. Nie tylko zaskoczony był różnymi nieludzkimi cechami Heliadów, ale był też zauroczony ich wordzoną smukłością i pięknem. Same wyspy miały mieć liczne strumienie i źródła gorącej wody, gęste lasy, rodzące owoce bez ustanku.
Zgodnie z relacją owego żeglarza, Heliadzi mieli być również wyjątkowo uzdolnieni naukowo, ucząc się wszelkich dziedzin nauki, a zwłaszcza astrologii. Ich pismo miało zawierać zaledwie siedem znaków, ale możliwych do zapisania na cztery sposoby, tworząc w ten sposób zapis na wszystkie 28 głosek ich języka. W dodatku pisali oni nie od lewej do prawej, ani na odwrót, lecz od góry do dołu. Dalej Iamboulos rozpamiętuje się nad bogactwem flory i fauny na tych wyspach, gdzie spędzić miał w dobrobycie siedem lat. W końcu jednak siedmiu królów Heliad naradziło się, że on i jego towarzysz wprowadzają złe nawyki i obyczaje ze świata zewnętrznego - że są czynnikiem szkodliwym. Wówczas wsadzono ich na prostą łódkę, i odprawiono. Powrotu towarzysz Iamboulosa nie przeżył. Następnie miał się on rozbić w Indiach, skąd już dotarł po długiej podróży do Grecji, gdzie opowiedział o swojej podróży.
Opowieść o Heliadach zdaje się mieć pewne znamiona faktycznej podróży (siedem podobnych do siebie wysp, jak na dzisiejszych Komorach, imię hinduskiego króla, które zgadza się z faktem, alfabet który przywodzi na myśl alfabety semickie), jednak z drugiej strony jest to opowieść tak baśniowa, że prawdą być nie może - nie istniał przecież nigdy hominid o dwu głosach na raz, ani o uszach z zastawkami, albo przynajmniej nigdy jeszcze takiego nie odkryto - wątpliwe jednak by żyły jeszcze inne hominidy w czasach historycznych. Pozostawia ona dużo wątpliwości, jednak najpewniejszy werdykt może ogłosić, że Iamboulos spotkał pradawny lud semicki o osobliwych obyczajach i dodał do niego nieco swoich marynarskich baśni, by opowieść ciekawiej brzmiała.